"Powrót do Poziomki" czyli o kobiecie, co sama sobie ukradła samochód

Czasem czytam zarzuty w stosunku do moich książek, że są bajkowe, nieprawdziwe i takie coś w realnym życiu zdarzyć się nie mogło. Co najśmieszniejsze, to podawane przykłady (tych nieprawdopodobieństw) dotyczą w większości zdarzeń, które miały miejsce, wydarzyły się naprawdę. Natomiast nikt nie czepia się prawdziwej fikcji literackiej.

Poniżej gratka dla Poziomkolubów: fragment "Powrotu", a w nim opowieść o kobiecie, która, no cóż..., sama sobie samochód ukradła. Pytanie do publiczności: czy jest to prawda, czy fikcja? Jeśli prawda, to kto był pierwowzorem Ewy w tym fragmencie? Głosujcie: TAK czy NIE, koszt jednego sms-a 2,44zł z VAT.



Targi Książki skończyły się po południu. Ewa była tak skonana czterodniowym maratonem, podczas którego nie jadła, nie spała – to wszystko z nerwów – a funkcjonowała na najwyższych obrotach, że nie miała już siły wracać z Warszawy pociągiem. Po prostu nie miała. Gdy uświadomiła sobie po zamknięciu stoiska wydawnictwa Impresja, że przed nią przejazd przez pół miasta autobusem, potem pół godziny na dworcu i dalej godzinna jazda podmiejskim… płakać się jej zachciało.
- Ewo Jasielska, raz w życiu możesz zafundować sobie powrót do domu taksówką. Niech wreszcie do ciebie dotrze, że to nie luksus, a potrzeba – mruczała do siebie, sięgając po telefon. Dziesięć minut później z westchnieniem ulgi zapadała się w miękkie siedzenie mercedesa, a po godzinie na miękkich nogach, tak była zmęczona całodniowym bieganiem, weszła do ukochanego domku.
Jasia ze współczuciem w oczach zrobiła jej herbatę, podając kawałek upieczonego wcześniej ciasta i zapytawszy, czy nie będzie już potrzebna, pojechała do domu, zostawiając Ewę ze śpiącą słodko Julijką.
Dziewczyna padła na kanapę, włączyła telewizor i, nieprzytomnym wzrokiem wpatrzyła się w… coś. Nawet nie wiedziała, co ogląda. Powinna natychmiast iść spać, czekała jednak aż dziecko obudzi się na wieczorne karmienie i dopiero potem razem się przytulą i zasną do rana. Kiwała się więc nad talerzykiem z ciastem, niczym samochodowy buldog, gdy… Poderwała głowę, przytomniejąc gwałtownie. Usłyszała bowiem piknięcie samochodowej blokady. Znów ktoś kradł jej Gucia!
Wypadła przed dom, rozglądając się za siekierą i… osłupiała.
Nie „ktoś kradł jej Gucia”, tylko ktoś  u k r a d ł  jej Gucia! Samochodu na podjeździe przed domem nie było!
- O rany boskie, Ewuś, tylko spokojnie, spokojnie! – Będąc pewna, że przed chwilą słyszała charakterystyczne piknięcie, wypadła na drogę, chcąc dorwać złodziei na gorącym uczynku – co mogłaby im zrobić, o tym nie pomyślała – ale… po samochodzie zostało wspomnienie. Dziecko! W domu zostawiła dziecko! W te pędy zawróciła. Julijka spała spokojnie. Ewa chwyciła więc telefon, mało go nie upuszczając ze zdenerwowania i zadzwoniła pod 112. Nikt nie odbierał.
- Kurde, ludzie, to przecież telefon alarmowy! – wrzasnęła, gdy nadal nie było odzewu. – Co za pitolony kraj… - jęknęła, dzwoniąc pod 997. Tutaj na szczęście ktoś czuwał.
- Policja Węgrów, słucham?
- Ewa Jasielska, Poziom… to znaczy Urle City. Ukradli mi samochód! Przed chwilą! Z podwórza! Niech pan mi pomoże… - i zaczęła szlochać ze zdenerwowania, strachu, zmęczenia i co tylko dyżurny po drugiej stronie chciał.
- Spokojnie, tylko spokojnie, proszę podać mi adres, zaraz wyślę patrol z Jadowa.
- Tak! Dobrze! Niech przyjedzie aspirant Tomasz Skała i namierzy tych skurczysynów, a potem obezwładni brutalnie i wtrąci do szympansiej klatki!
- Do eee… czego?
- Nieważne! Urle City, Wrzosowa 98, ostatni dom po lewej poproszę! Tylko szybko, błagam pana, nim Gucio daleko nie odjechał!
- To złodziejem jest pani znajomy?
- Nie! Gucio to mój samochód! Gucio Dwa!
- Dwa samochody pani ukradli?!
- Nie, nie, tylko jeden. AŻ jeden! - znów się rozpłakała.
- Proszę czekać, już do pani jadą.
Czekała więc przed domem, a że bezczynne czekanie było zabójcze, zadzwoniła po ostatnią deskę ratunku – Andrzeja.
- Ukradli go – załkała do telefonu, gdy tylko odebrał.
- Kogo? Binga?!
- Nie, G-gucia Dwa…
- O w mordę… – zmartwił się mężczyzna. Nie chciał Ewy dobijać, ale z samochodem mogła się już pożegnać. – Nie płacz, Ewka, policja go znajdzie. Był ubezpieczony?
- B-był, ale co z tego? Kochałam go!
No tak. Ewa przywiązywała się nie tylko do ludzi i zwierząt - Sajgonek, sikorek, a nawet Poziomkowych żab - ale jak widać i do samochodów…
- Ewka, nie rycz. Przyjadę do ciebie, dobrze? Tylko nie płacz.
- Dobrze – chlipnęła. – Zabierz ze sobą pana Waldka. Znalazł Binga, znajdzie i Gucia.
Andrzej powinien wyjaśnić, że samochód to nie koń, śladów kopyt nie zostawił, a na pewno nie na brukowanej drodze, ale o tym dziewczyna sama się przekona. Chwilę później mknął trasą Warszawa-Urle. Ewa zaś wybiegła do furtki, bo pod domem hamował właśnie radiowóz.
- Gdzie oni są?! Gdzie oni są?! – Aspirant Skała wyskoczył z samochodu, gotów zastrzelić łobuzów, którzy okradli tak miłą panią pisarkę. A jeśli nie zastrzelić, to chociaż brutalnie obezwładnić. I zamknąć w klatce dla szympansów – tego Ewa życzyła złodziejom z całego serca.
- Nie wiem, panie policjancie – pokręciła w odpowiedzi głową. – Gucio zniknął, gdy nie patrzyłam. Nikt normalny nie pilnuje przecież dzień i noc zamkniętego na podwórzu samochodu.
- Stąd go buchnęli? – rozejrzał się dookoła. Jego wzrok zatrzymał się na merdających ogonami Sajgonkach. – Psy nie szczekały?
Zaprzeczyła. Pepsi i Gapa było może psami, ale na pewno nie obronnymi. Szczekać, czasem szczekały. Na wiewiórki, sowy i śmieciarzy. Na złodziei Guciów już niekoniecznie.
- Kiedy ostatni raz widziała pani samochód?
Ewa zastanowiła się. Dałaby sobie głowę uciąć, że gdy Jasia wychodziła, auto stało na podjeździe. Czy jednak rzeczywiście? Nie była po powrocie z Targów zbyt przytomna… Sięgnęła po komórkę.
- Jasiu, ukradli mi samochód – zaczęła, gdy tylko niania odebrała.
- O Boże! – przestraszyła się tamta. – Dziecku nic się nie stało? A pani? Jest pani na stacji? Proszę się stamtąd nie ruszać, już jadę!
- Z jakiej stacji, Jasiu?! Jestem w domu! Buchnęli Gucia z podwórka!
- Och… - po drugiej stronie zapanowała cisza. Widać niania przeżywała nieszczęście swojej pracodawczyni równie mocno.
- Jasiu, gdy wychodziłaś, samochód jeszcze był?
- Był. Stał na stacji. Miałam pani przypomnieć…
Ewie opadła ręka z telefonem. Właściwie wszystko Ewie opadło. Musiała usiąść tam, gdzie stała, na schodkach ganku, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Proszę pani, dobrze się pani czuje? – zapytał z niepokojem aspirant Skała, bo dziewczyna zbladła śmiertelnie.
- Tak, tak. Znalazł się samochód – wyszeptała, patrząc na niego okrągłymi oczami. – Stoi na stacji Urle City. Tam gdzie zostawiłam go rano, gdy wyjeżdżałam na Targi.
Kwadrans później Gucio Dwa znów stał przed Poziomką.
Policjanci pożegnali z powagą i zrozumieniem jego właścicielkę, ale Ewa była pewna, że w chwili gdy znajdą się w radiowozie, wybuchną niepohamowanym śmiechem. I będą się śmiać do samego Jadowa. Ona może też kiedyś będzie wspominać tę przygodę z rozbawieniem, teraz jednak nie było jej za wesoło. Jak mogła zapomnieć, że zostawiła samochód na stacji, przesiadając się w pociąg?! Jak mogła… sama sobie go ukraść?!
- Ewo Jasielska – jęknęła, chowając twarz w dłoniach. – Weź ty wyciągnij gumkę z majtek i strzel sobie w czoło. Dwa tygodnie wcześniej buchnęli ci tablice, a ty tego nie zauważyłaś, dziś stawiasz na nogi pół posterunku policji, by szukali samochodu, który spokojnie czeka na stacji…