Początek nowej powieści - czy ma ktoś ochotę na cd? ;)



"SPEŁNIENIA MARZEŃ!"

Zaczęło się zupełnie niewinnie.
- O ile kopanie dla siebie grobu, z bandziorem za plecami, który wbija ci lufę karabinu w krzyż, można określić jako coś zupełnie niewinnego – mruknęła Blanka Wesołowska, pokręciła głową i zaciskając z determinacji zęby, wbiła łopatę w twardą ziemię. Stęknęła, próbując unieść wielką, ciężką grudę i… poddała się. – Sorry, Daniel, najwyżej cię ukatrupią. Nie dasz rady wykopać tego grobu.
Być może ów Daniel miał coś przeciwko temu, nie chciał umierać tam, w ciemnym lesie, zastrzelony przez zbirów z mafii, ale Blanka nic nie mogła na to poradzić. Nie pierwszy raz akcja powieści wymykała się jej spod kontroli…
- A miał to być pogodny, wesoły romans, „taki w pani stylu”. Wydawca mnie zabije, jeśli ja zabiję ulubionego bohatera moich czytelniczek – jęknęła kobieta półgłosem. Na szczęście nikt nie słyszał, jak gada do siebie. Jej domek był oddalony od drogi, sąsiadów, wsi i cywilizacji – jednym słowem: od wszystkiego – na tyle, by mogła nie tylko gadać, ale i krzyczeć do siebie, czy na siebie. I tak nikt nie usłyszy. Korzystała więc z komfortu życia na odludziu, tocząc dyskusje z bohaterami swoich książek.
Dziś rano miała wprowadzić do powieści uroczego faceta, w którym zakocha się główna bohaterka, ale… jak to zwykle, gdy trzeba wziąć się do pracy, bywa… śliwy węgierki, które kupiła tydzień temu, nagle o sobie przypomniały, domagając się przesadzenia z całkiem dużych i wygodnych donic do ziemi. Blanka więc, zamiast usiąść za biurkiem, otworzyć laptop i pracowicie spisywać to, co jej wyobraźnia podpowie, chwyciła za łopatę i ruszyła na odsiecz śliwom. Już za pierwszym razem wbijając szpadel w ziemię, poczuła… to coś. Zupełnie jakby wielka siła chwyciła ją za ramiona, wyrwała z jej własnego ciała i przeniosła zupełnie gdzie indziej… Oto jeszcze przed chwilą rozmyślała o Danielu, który jeszcze przed chwilą był postacią z jej powieści, jechał sobie niefrasobliwie dobrym samochodem na spotkanie z siostrą i nagle… gdy Blanka wbiła łopatę po raz pierwszy… stała się tym Danielem, który w ciemnym lesie kopie dla siebie grób. Za co?! Dlaczego?! Blanka nie miała pojęcia, ale szła za głosem wyobraźni, zupełnie zatracając się w tym co ta wyobraźnia dla niej, Blanki, i dla nieszczęsnego Daniela przygotowała.
Blanka kopała grób bez chwili odpoczynku. Nie da tamtym – bandziorom czyli – satysfakcji! Nie będzie ich błagała o litość. Ma dziś umrzeć, to umrze. Z godnością i żalem, że odchodzi mając lat zaledwie trzydzieści dziewięć… czy trzydzieści dwa?
- Kurde, kobieto, oprzytomnij! On, Daniel, ma trzydzieści dwa! Ty, Blanka, masz trzydzieści dziewięć! Ty w schizofrenię w końcu popadniesz, jeśli będziesz aż tak głęboko wchodziła, wpadała raczej, w te swoje powieści!
Tak, tak, Blanka-Rozsądna miała jak zwykle rację, ale… to było takie fajne. Takie genialne w tym co robi, w jej nowym zawodzie! Mogła stać się kim zechce, przeżywać przygody, w jakie jej dotychczasowe nudne życie bynajmniej nie obfitowało. Mogła być śliczną, młodszą od dziesięć lat dziewczyną, jeszcze ufną i naiwną, która wierzy w Wielką Miłość i przeżywać pierwsze radości i rozczarowania z facetem tak fajnym jak Daniel van der Welt chociażby…
- Którego mafia chce właśnie za coś ukatrupić. Fajny facet, doprawdy świetny! – Blanka zaśmiała się. – Dowiedzmy się przynajmniej za co…
Ponownie zacisnęła zęby, zmrużyła wściekle oczy – tak właśnie wyglądał Daniel, kopiący dla siebie grób - i…
Sygnal klaksonu przerwał mu, czy właściwie jej, Blance, nim wbiła szpadel w ziemię.
- Czy możesz mnie wpuścić z łaski swojej?! – usłyszała wołanie po drugiej stronie bramy i…
- O kurczę, Nisia, zapomniałam o tobie!
- Nie pierwszy raz!
- Już otwieram! Momencik… muszę znaleźć pilota do bramy.
Rzuciła się do domu, sprawdzając po drodze, czy nie ma pilota w którejś z kieszeni. Nie miała. Za to miała telefon z dziesięcioma nieodebranymi połączeniami. A każde podpisane „Weronika”. Oczywiście odebrałaby, gdyby włączyła dźwięk…
- Weronika mnie zabije, gdy tylko ją wpuszczę. Pilocie, gdzie, kurde, jesteś?! I będzie miała rację. Umawiam się z przyjaciółkami i nie dość, że nie odbieram telefonu, to… na miłość boską, gdzie ja posiałam to badziewie?! – jęknęła z rozpaczą, bo pilot, który powinien wisieć przy drzwiach cóż… nie wisiał. – Wiem! Mam go! – Wypadła z domu i pognała do samochodu.
- Wpuść mnie… wpuść mnie… wpuść mnie… - powtarzała śpiewnie niewidoczna za płotem Weronika, ćwicząc wokalizę.
- Już, już! Mam go! – Blanka chwyciła upragniony przedmiot, nacisnęła czerwony guziczek i…
- Wpuść mnie… wpuść mnie… wpuść mnie…
Blanka jęknęła.
- Nie ma prądu… - i rzuciła się z powrotem do domu po kombinerki. Gdy nie było prądu, brama, otwierająca się automatycznie, nie działała i trzeba było otwierać ją „na rympał”. Tu przydawały się kombinerki. 
Pięć minut później Weronika wjeżdżała swoim żółtym jak kogel-mogel cabrioletem na podjazd i wysiadała z samochodu, patrząc na przyjaciółkę z mieszaniną uczuć wypisaną na twarzy.
- Zamykasz się! Znowu się zamykasz! – krzyknęła naraz.
- No pewnie, że się zamykam – odparła Blanka z udawaną nonszalancją. – Mieszkam w lesie, jak widzisz, i trudno, żeby brama była zapraszająco otwarta…
- Nie o to mi chodzi! Zamykasz się przed ludźmi! Uciekasz! Wycofujesz!
- Przesaaada.
- Nie odbierasz telefonów – ciągnęła Weronika oskarżycielskim głosem. Złość już jej przeszła, choć naprawdę jechała tu z duszą na ramieniu, bojąc się, że ktoś wyrządził Blance krzywdę. Albo ona sama sobie ją wyrządziła… A ta, jak gdyby nigdy nic… No właśnie. Co ona, na miłość boską, wyrabia?! Nika przechyliła głowę, patrząc na dzieło Blanki, która zaczęła się tłumaczyć:
- Miałam wyłączony…
Ale Weronika przerwała jej, patrząc na przyjaciółkę pociemniałymi ze zgrozy oczami:
- Co ty właściwie robiłaś?
- Kopałam.
- Grób?
Blanka uniosła brwi.
- Jaki znowu grób!? Dołek. Dla śliwki. – Machnęła ręką w kierunku drzewka.
- Zamierzałaś… posadzić ją poziomo?
- Dlaczego poziomo? – zdumiała się Blanka i nagle, przyjrzawszy się swojemu dziełu, zaczęła się śmiać. „Dołek dla śliwki” rzeczywiście wyglądał jak grób… - Chyba trochę mnie poniosło – rzekła przepraszającym tonem, bo Nika nie zawtórowała jej śmiechem. Przeciwnie, wyglądała na jeszcze bardziej zmartwioną.
- Stawiasz dwumetrowe płoty, zza których świata zewnętrznego nie widać. Nie odbierasz telefonów nawet od przyjaciół. Nie robisz zakupów, nie pytaj skąd wiem, tutaj wszyscy wiedzą, że pani pisarka nie była w sklepiku od tygodnia! A na koniec to. Grób dla śliwki.
- Dołek. Proporcje mi się popitoliły. – Blanka objęła zmartwioną przyjaciółkę i cmoknęła w policzek. – Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. Zapadłam się w nową powieść i straciłam poczucie czasu. A zakupów nie robię, bo… mam jeszcze trochę zapasów.
- Ile ostatnio kupiłaś? Tych swoich żelek, nałogowcu?
Blanka nie ukrywała, że podczas pisania powieści może się obejść bez śniadań, obiadów i kolacji. Nawet bez internetu! Ale żelki nadziewane sokiem muszą być pod ręką. Zawsze. I herbata ze świeżym imbirem. Gdy kończyły się żelki albo imbir, wychodziła z nory na polowanie. Czyli jechała do sklepu. Między powieściami była normalną, zwyczajną do bólu mieszkanką małej podwarszawskiej wsi. Podczas pisania zmieniała się w żelkowego wampira.
- Masz coś w domu oprócz nich? – pytała Weronika, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. Jak znała życie, czy raczej swoją przyjaciółkę-pisarkę, w domu były tylko żelki i imbir. Bez słowa zawróciła do samochodu, otworzyła bagażnik i wyjęła dwie siaty zakupów.
- Wpuścisz mnie do środka, czy będziemy tak tkwiły nad tym grobem? – zapytała konkretnym tonem.
- Przepraszam – mruknęła Blanka, wzruszona do łez tym, że jeszcze ktoś się o nią martwi i ktoś o nią dba. – Chodź, zrobię ci herbaty z…
- Żadnego imbiru! Nie cierpię imbiru!
- Wiem, wiem…

c.d.n.

Nietrudno się domyślić, że w tej powieści ponownie pojawią się wątki autobiograficzne... :)